Zadałam sobie duuużo trudu, żeby policzyć, który to dzień mojego 'projektu'. Projektu, którego nie doprowadziłam do końca tak, jak zamierzałam. Projektu trudnego, wymagającego. Projektu, w którym miałam wykazać się i dyscypliną, i pewną swobodą, radością, pasją...
Czego zabrakło? Konsekwencji (jak zwykle), determinacji i może trochę tej pasji?
Ale ponieważ nie wszystko stracone, to mogę uznać tę przerwę za przerwę właśnie i pociągnąć 'projekt' dalej? Dokończyć. A może po prostu realizować? Może żadnego końca nie będzie?
A dlaczego? Bo się świetnie czułam, jak kontrolowałam się w tej sferze życia.
Nie tylko dlatego, że chudłam.
Dobrze się czułam fizycznie. Lekko.
Dobrze się czułam psychicznie. Czułam, że realizuję cele, a to jest baaardzo motywujące.
Oczywiście lepszy wygląd to też nie byle co!
Co mi przeszkadza?
Lenistwo? Bo to chyba to... Nie przygotowuję sobie jedzenia na następny dzień - co za tym idzie, jem gorzej... A przecież wiem, że te moje dania nie są wymagające, robi się je raz-dwa, szybciej niż wszystko inne... To czemu nie chce mi się wieczorem ruszyć tyłka?
No i teraz te wieczory... kominek... wino... Jak sobie wytłumaczyć, że można mieć inną przyjemność? Jak zastąpić wino Chodakowską? ;)
Raz kozie śmierć :)
Wróciłam. Muszę! Inaczej się uduszę! :)
Dla samej siebie.
jakbym przyciągnęła Cię myślami....
OdpowiedzUsuńzastanawiałam się ostatnio, co u Ciebie w tej sferze.
Polecam książkę "PSYCHOLOGIA ODŻYWIANIA SIĘ"