niedziela, 15 czerwca 2014

365.276

Tak, wiem, trzy tygodnie milczenia.
Zaczęłam dietę i... się zablokowałam.
Nie wiem, co się stało.
Jakoś mi nie idzie.
Zmęczenie materiału? Znużenie?
Bo na pewno nie brak motywacji. Motywację mam. Wielką satysfakcję z tego, co osiągnęłam. I za nic w świecie nie chcę tego stracić i wrócić do starego! Za nic!

Chudnę powolutku. Krok do przodu, dwa do tyłu. No bez sensu.
Do tego stres co rano przy ważeniu.
Ważę się raz, schodzę z wagi, wchodzę jeszcze raz z nadzieję, że będzie inny wynik i... tak było ostatnio, był inny - 100 g więcej! i po cholerę wchodziłam ten drugi raz? no?
I z tego stresu mam wrażenie, że cały czas mam zaparcia. Ale to przecież niemożliwe, zważywszy na to, jak jem, co jem, ile wody piję!

No generalnie morale na razie takie se.
Przynajmniej podjęłam wyzwanie przysiadowe - dziś zrobiłam 190, zostało mi kilka dni do końca 'programu'. I nie łudzę się, że waga stoi, bo mi taaak mięśnie urosły... ;)

Wiem, że blog ma wartość, jak jest pisany 'na dobre i na złe', a ja się wycofuję, jak nie jest za dobrze... Że powinnam inaczej.
Ale nie chcę wyjść na malkontentkę. Muszę sobie poukładać w tej łepetynie, co z tym zrobić...

I paradoksalnie, mimo że nie chudnę, zbieram dużo pochwał, że tak pięknie chudnę :)
To bardzo miłe jest! Choć wolałabym, żeby waga nadal spadała...

No dobra, postaram się pisać bez względu na poziom satysfakcji.




A to moje dzisiejsze niedzielne nieśpieszne śniadanie :)