niedziela, 4 maja 2014

365.234

Koniec majówki. Święta już dawno minęło. Koniec pretekstów, wymówek. Na jutro już rozpisałam sobie posiłki. Muszę się postawić do pionu :)


Dziś na powitanie dzieci (były cztery dni na biwaku) zrobiłam tartę z mascarpone i malinami.

Pamiętam, jak ja my z siostrą byłyśmy młodsze i wracałyśmy do domu z jakichś obozów, zawsze na nasz czekało coś dobrego. Najbardziej chyba obie uwielbiałyśmy chrusty (czyli faworki)! 
No i przełożyło się to na moje rodzinne życie - też zawsze się staram zrobić coś dobrego na ich przyjazd :)

Po pytaniach Patrycji pod poprzednim postem i po przeczytaniu artykułu z pogranicza psychodietetyki zaczęły mnie nachodzić myśli, że to może nie najlepiej, że chcąc zrobić im przyjemność, robię coś do jedzenia? Że rzeczywiście przygotowanie jedzenia (no może nie na co dzień, jak się spieszę), zapraszanie ludzi na jedzenie, a potem siedzenie i jedzenie - to są naprawdę przyjemności. I że zaspakaja się tym nie tylko potrzebę głodu... Ale to truizm.

Napisałam Patrycji, że jem z nudów. Myślałam i myślałam. To nie tak! Bo nie mam czasu ostatnio się nudzić. To jakieś cholerne zajadanie emocji. Mam chwilę wolnego, ale świadomość góry niezrobionych rzeczy nie pozwala mi się cieszyć tą chwilą, tylko mam jakieś wyrzuty sumienia i... Pewno wiele osób tego nie zrozumie ;)


Jejuuu, nie wiedziałam, że to odchudzanie jest takie trudne! i wcale nie chodzi mi o trzymanie diety, bo to w tym wszystkim jest najprostsze. Ale sam fakt, żeby poznać siebie, poznać mechanizmy, jakie mną kierują, kiedy sięgam BEZMYŚLNIE po coś...

No cóż :) Jako dojrzała kobieta powinnam chyba w końcu wejrzeć w siebie ;)

1 komentarz:

  1. Pozarlabym taka tarte sama. I gdzies mialabym kalorie;)
    Usciski!

    OdpowiedzUsuń