Dwusetny dzień mojego odchudzania. Już minęłam półmetek :)
Wynik nie do końca mnie zadowala, ale cieszę się z tego, co mam (nowe spodnie i sukienkę na przykład :))
Za mną ciężki tydzień. Praktycznie pięć dni była poza domem. Na pierwszy dzień jeszcze zaopatrzyłam się w porządne jedzenie, ale potem to już trochę 'co popadnie'. Jak byliśmy w knajpie, to wybierałam sałatki (i nie piłam piwa!), także całkiem, całkiem. Gorzej na stoisku (byłam na targach), tam z braku laku wsuwałam mieszankę studencką, kilka wafelków i paluszków. No słabo...
Wieczorem oczywiście trochę alko. Ale bez nadmiaru ;)
Wracaliśmy no 'noclegowni' późno, otwarta była już tylko Żabka. Nawet nie wiedziałam, jak trudno tam zrobić sensowne zakupy. Nawet jabłka były niewydarzone... Więc zaopatrzyłam się bułkę jakąś z ziarnami (nie wierzę, że z mąki pełnoziarnistej), serek wiejski (jeden mi zamarzł w lodówce więc stracony) i pomidory.
W sobotę przedpołudnie jak marzenie! Słońce, kawa na Francuskiej w fajnym towarzystwie...
Było tak:
Tarta na czekoladowym spodzie, z mascarpone, truskawkami i kiwi absolutnie grzechu warta! :)
A po powrocie, w niedzielę... pogoda boska, grill i serniczek - ale taki bez mąki i ciasta, faaajny wyszedł, pierwszy raz robiłam.
I tyle grzechów, dziś się zdyscyplinowałam, jadłam zgodnie z zasadami. Na jutro też już mam gotowe pojemniki.
Cholernie mi ciężko bez diety, uwierzycie? Łatwiej mi wziąć karteczkę i odhaczać, co zrobiłam, co jeszcze mam zrobić.
Patrycja, zrobię sobie sama rozpiskę i dam Ci do sprawdzenia :) Co za charakter, no? Żeby nie umieć korzystać z wolności...
nie mogę doczekać się własnoręcznej Twojej "rozpiski" :)
OdpowiedzUsuńtaką tartę sama bym zjadła. Nie miej wyrzutów sumienia, one są najgorsze! Zdecydowanie nie sprzyjają. Są dni pyszności i dni normalności, które zdecydowanie są w przewadze nad tymi pierwszymi, więc nie dajmy się zwariować :)
bądź z siebie DUMNA! przez GIGANTYCZNE "D"!
Patrycja, napiszę i Ci podeślę :)
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o dni przyjemności - tak, chcę to tak traktować! A nie jako początek końca, jako powód do zaprzestania :)
:)
Usuńdni przyjemności są cudowne!
ja z utęsknieniem czekam na niedzielę,
kiedy to po treningu porannym z przyjaciółką
na drugie śniadanie zjemy LODY :)